B.Wildstein B.Wildstein
2753
BLOG

Fragment 1 - opowiadanie z tomu „Przyszłość z o.o"

B.Wildstein B.Wildstein Polityka Obserwuj notkę 22

I wszystko kończy się banalnymi, jak zawsze tymi samymi py-
taniami. W tym ostatecznym punkcie okazuje się, że nadal jeste-
śmy jak dzieci. Udajemy tylko dorosłych, przebraliśmy się za nich,
robimy dojrzałe miny, które podpatrzyliśmy wcześniej, a przecież
tak samo bezradni jak wtedy, płaczliwie powtarzamy parę tych
samych pytań. Jak to się mogło stać? Jak mogliśmy znaleźć się
w tym dziwnym miejscu, skąd nie ma już powrotu?
Benek patrzy w szklaneczkę. W resztce przelewającego się po
dnie płynu majaczy zniekształcona nie do poznania twarz. Poje-
dyncze postacie przy podłużnych, wysokich stołach zapadają się
pod swoim ciężarem. Zgarbione, nachylone wysączają się z ubrań,
które opuszczone puchną coraz liczniejszymi fałdami i coraz głę-
biej pogrążają się w samotnym letargu.
Wieczór zaczyna się i pub „Deja vu” czeka dopiero na gromady,
które wtargną, aby wypełnić jego przestrzeń hałasem, śmiechem
i gadaniną. Nocni goście będą oszołomiać się nią jak alkoholem.
Będą pogrążać się w żywiole słów, wibracjach strun głosowych,
podniebiennych echach. Będą nasączać nimi pomieszczenie „Deja
vu”, aby nie zostawić w nim już ani jednego pyłka próżni; będą
drążyć gwarem zakamarki uszu, aby przepędzić z nich jakiekol-
wiek pytania i wątpliwości. Teraz jednak lokal jest sennym schro-
nieniem zaczepionych na stołkach niechlujnych ubrań, których
właściciele ukryli się w nich głęboko, wędrują po odległych krai-

nach i przez moment wierzą, że potrafią uciec od siebie, zanim nie
odnajdą się znowu w pomieszczeniu, którego ostre światło osaczy
ich jak pytania.
Facet przy następnym stoliku gapił się na niego natarczywie.
Nie tylko się gapił. Zaczął robić miny. Krzywił się w łzawych gry-
masach. Wyglądał jak klown, którego smutne miny muszą wy-
wołać rozbawienie. Przedrzeźniał go. Benek powstrzymał odruch.
Nie wstał, nie podszedł do gościa i nie lunął go w pysk. Spojrzał
w pustą szklaneczkę, którą miał ochotę wypełnić znowu. Wcześ-
niej postanowił, że się nie upije. Musi przecież pozbierać się i pod-
jąć jakąś decyzję. Musi skończyć z rozczulaniem się, przeanalizo-
wać sytuację i... A więc jeszcze jeden drink. Jeszcze jeden drink
i na tym koniec.
Sztuczne światło przez oczy wgryzało się w głąb czaszki. Prze-
cież światło w knajpie powinno być przyćmione, może zresztą jest
takie, ale teraz każde światło byłoby dla Benka za ostre...
Facet naprzeciw nie przestawał się gapić. Odprowadzał go
spojrzeniem do baru, a potem z powrotem usadził go nim na wy-
sokim krześle. Właściwie dlaczego muszę się opanować? – zasta-
nawiał się Benek. Spojrzał jeszcze raz na faceta i zobaczył w nim
Stefana Marca.
– Koleś, nie pogrywaj z nami, bo tak dostaniesz po kulach, że
się już nigdy nie pozbierasz – twarz Marca wypełniała całą prze-
strzeń i stawała się jedynym horyzontem Benka. – Za krótki dla
nas jesteś, koleś. Daliśmy ci się poczuć pewnie, ale tobie przewró-
ciło się we łbie. Będziesz grzeczny, to dalej będziesz gość i nic ci
nie grozi. Podskoczysz, a już nigdy nie dojdziesz do siebie.
Facet przy sąsiednim stoliku wykrzywił się tak, że kąciki ust
sięgnęły mu oczu. Benek zeskoczył z krzesła.
–  No chodź! – zawołał facet. – Chodź, wyżalisz się. To zawsze
dobrze robi, jak ma się zły dzień. Ja nie mam się komu wyżalić,
a mam ostatnio dużo złych dni. Właściwie mam wyłącznie złe dni,
ale ciebie posłucham, to może i o swoich kłopotach zapomnę?

Benek zamknął oczy. Facet zniknął. Może to jedyny ratunek,
kołatało mu w głowie. Jestem znowu dzieckiem. I tak naprawdę
nic się nie stało. Przecież nie zrobiłem nic takiego. Grzebałem
w ojcowskim sekretarzyku, a choć to niedozwolone, nie było
jeszcze takim grzechem, nawet kiedy znalazłem kluczyk do za-
kazanego dla nas strychu. Dopiero potem, gdy już otworzyłem
go, weszliśmy i zobaczyliśmy tyle rzeczy, których nie powinniśmy
odnaleźć... ale dopiero wtedy, kiedy stłukliśmy wielkie kryształo-
we lustro, o którym matka mówiła, że to najwartościowsza rzecz
w naszym domu, kiedy stoimy wśród roztrzaskanych kawałków
naprzeciw wielkiej, pustej ramy, myślimy, że to niemożliwe, że
to wszystko nie mogło się stać. To tylko koszmar i za chwilę od-
najdziemy się w pokoju, gdzie kot mruczy, a wyciągnięci w fo-
telach rodzice słuchają muzyki i patrzą przez okno, za którym
pada śnieg.
 

Książka możliwa do zakupienia w księgarni internetowej Wydawnictwa M

B.Wildstein
O mnie B.Wildstein

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka