– Nie ma co, wyruchali nas. –Podsumował Jerzyk. Wtedy po
raz pierwszy Benek pomyślał, że działaniem jego przyjaciela nie
kierują wyłącznie ideowe pobudki.
Było lato. A przecież nikt nie był w stanie zapamiętać nadciągających
po sobie gwałtownych upałów i równie gwałtownych
ulew. Nikt nie zauważał wielkich kropli, które roztrzaskiwały się
o bruk, ani słońca, które za chwilę ssało je łapczywie, jak spragnione
zwierzę. Lato zaczęło się, kiedy z wielkich plakatów na ulice
miasta wyszedł Gary Cooper, z dłonią na biodrze i znaczkiem
„Solidarności” na koszuli. Mrużąc oczy pod rondemkapelusza,
patrzył prosto przed siebie i czekał na południe.
A właściwie zaczęło się w zimie. Wtedy wszystko jeszcze było
dwuznaczne jak zima, która roztapiała się w brudnym błocie. Układy
z komuchami, układy z ubekami, Jerzyk miotał się. Był czas dyskusji
i awantur. Na śmierć, wydawało się, pokłócili się z Jackiem.
Benek myślał, że lepiej rozumie złożoność świata. Pojmował
argumenty Jacka i Andrzeja.Poczucie dwuznaczności
pozostawało jednak. Niepokoiło go, że wszystko dzieje się w wąskim
kręgu, który podejmujeostateczne decyzje. W każdym razie ich
w tym kręgu nie było. Wybrał więc obserwację, bo nie miał innego
wyboru.
„Niepokorni” prosperowali lepiej niż kiedykolwiek. Mieli jeszcze
dotację z regionu, zostało trochę pieniędzy z Francji i Stanów,
ludzie na uniwersytecie kupowali więcej bibuły niż wcześniej, coraz
więcej, a SB dało im właściwie spokój. Wydawało się, że nawet
drukarze rzadziej zapijają i można ich nieco mniej pilnować. Czasami
udawało się wydać jeden numer na dziesięć dni.
Benek powtarzał, że stali się po prostu gazetą. Chciał, aby byli
nią na tyle, na ile to możliwe w tym dziwnym świecie, gdzie pisać
do oficjalnych gazet było jeszcze wstyd, a podziemne były już nieomal tolerowane. Chciał poczuć się jak redaktor z zachodnich filmów,
które z taką zazdrością oglądał już od szkoły podstawowej.
Stałym wyposażeniem jego chlebaka stał się magnetofon, który
dostał z Paryża. Okrągły Stół starali się relacjonować bezstronnie,
jakby to było akademickie ćwiczenie.
Co najmniej połowę swojego czasu Benek spędzał w Warszawie.
Najczęściej wyjeżdżał z Jerzykiem.Koczowali u znajomych i organizowali
obławy na uczestników negocjacji. W wolnych chwilach
gromadzili opinie. Jerzyk zaproponował nawet, aby zwrócili się do
partyjnych uczestników. Kiedy jednak, po zaciekłych, kilkudniowych
poszukiwaniach zdobyli telefon Czyrka, sekretarka spławiła ich bez
zbytnich ceregieli. Właściwie nieoczekiwali niczego innego.
Benek powściągał złośliwości Jerzyka i upychał je do przeznaczonych
na to rubryk. – Rozdzielamy informacje od komentarzy –
wykrzykiwał do współpracowników, nie przejmując się ironicznym
grymasem Jerzyka i chichotami obecnych.
W imię prawa do informacji i wolności prasy ścigał kolegów
i domagał się odpowiedzi od tych, którzy pukali się w głowę
i wrzeszczeli o elementarnejodpowiedzialności wobec spraw zasadniczych,
nieskończenie przerastających jego gównianą gazetkę.
Obrażali się na niego, aby po kilku dniach wybaczyć, mitygowani
przez wspólnych przyjaciół, i obrazić się przy następnym numerze.
Może dlatego „Niepokorni” czytani byli coraz szerzej, a Benek
stawał się coraz popularniejszy.
Błoto wyschło, milicyjne patrole stopniały i zaczęła się wiosna.
Wszystko zaczynało być możliwe. Nadchodził ten czas,
o którym marzyli całe swoje dorosłe życie, w który nie wierzyli,
choć nie przyznawali się do tego, o nadejściu którego przekonywali
się nawzajem bezprzerwy w niekończących się rozmowach
pogrążających się w sen, który trudno było od nich odróżnić,
rozmowachprzerywanych działaniami, które były ich dopełnieniem
i innymi mniej ważnymi wydarzeniami, aby do rozmów
powrócić, gdy tylko nadarzy się okazja. Rozmowy nad kolejnymi
herbatami parzonymi w szklankach, nad kolejnymiszklankami
i butelkami wódki, w niekończących się nocach gęstych jak dym
kiepskich papierosów i oczekiwanie, nocach ciasnych akademików,
małych pokoików w wymarłych blokowiskach albo zanurzonych
wciemnościach pokojach zrujnowanych, zeszłowiecznychkamienic.
Teraz ten czas zaskoczył ich jak słońce podnoszące się niespodziewanie
z brudnej kałuży.
Ludzie zachowywali się niezwykle. Na ulicach wymieniali
porozumiewawcze spojrzenia, w tramwajach, autobusach uśmiechali
się do siebie; nieznajomi niespodziewanie zaczynali rozmawiać
jakby znali się od zawsze. Wystarczały pojedyncze słowa,
które odsłaniały znajomą rzeczywistość, odsyłały do wspólnych
przeżyć i tęsknot. Nadzieja tańczyła w odbitym w bruku słońcu,
w sukience owijającej się wokół ud idącej kobiety.Podobnie Benek
pamiętał czas dziewięć lat wcześniej, kiedy otwierało się przed nim
dorosłe życie i zaczynał, jak wszyscy, wierzyć, że zmienimy wreszcie własny los.
Redaktorów „Niepokornych” porwała gorączka wydarzeń,
które ich pismo zredukowały do drugorzędnej ulotki; gorączka
budowy komitetów, przygotowywania wyborów.
A potem wszystkoprzyśpieszyło jeszcze. Wskazówki złączyły
się w jedną i przestały rzucać cień. Cooper wydobył rewolwery,
a przestraszona banda rozbiegła się po miasteczku. Studenci wyjechali.
Powstał nasz rząd. Ceny galopowały jak oszalałe. Skończyły
się pieniądze i dotacja z regionu. Skończył się czas pism
podziemnych.
Książka możliwa do zakupienia w księgarni internetowej Wydawnictwa M
Komentarze