– Witam, panie redaktorze. Nie wiem, czy przypomina pan
sobie wierną fankę... – Dorota uśmiechała się.Mogła to być ciepła
ironia, pod którą ukrywa sięniepewność, zastanawiał się Benek.
Mogła być...
Oczy Doroty lśniły. Wyglądała jak rok temu. Wtedy także wpatrywała
się w Benka wielkimi świecącymioczyma, gdy pośrodku
grupki znajomych w „Casablance” opowiadał anegdoty z obrad
przy Okrągłym Stole.
Widywał ją wcześniej. Nawet kiedyś Jerzyk,pokazując dyskretnie
palcem poruszającym się gdzieś w rejonie pasa, sapnął mu
w ucho żałośnie: – Ale laska!Niestety, świeżo zaobrączkowana.
Trudna sprawa...
Jednak dla Benka zaistniała dopiero w „Casablance”.
W zaimprowizowanym spotkaniu, przeradzającym się w rodzaj
konferencji prasowej, której bohaterem był Benek, kiedy wszyscy
znajomi nie tylko usiłowali dowiedzieć się najświeższych wiadomości,
ale poczućatmosferę być może najważniejszą dla zrozumienia
tego, co dzieje się naprawdę, Dorota zadała mu tylko parę nieznaczących
pytań, ale nie spuszczała z niego spojrzenia. Tego wieczoru
Benek musiał jeszcze pokluczyć, żeby sprawdzić, czy nie ma ogona
i zgubić go, zanim wpadnie do Turka, gdzie należało ostatni raz przejrzeć
matrycę przed oddaniem jej drukarzom. Były to prawdopodobnie
już wyłącznie rytualne środki ostrożności, ale przecież nic jeszcze
nie stało się pewne.Potem, wcześnie rano, ekspresem do Warszawy...
Wychodzili z „Casablanki”. Ktoś tłumaczył mu coś namiętnie,
szarpiąc za ramię. Dorotastała w paroosobowej
grupceipatrzyła w jego kierunku. Chyba, tak jak on, zatrzymała się
na moment, a nawet, miał wrażenie, nie reagowała, kiedy ktoś pociągnął
ją za łokieć,patrzyła na niego, aż wreszcie ponaglana
przez znajomych, spojrzałapo raz ostatni, jakby dawała mu szansę, i oddaliła się.
Już idąc do TurkaBenekwymyślał sobie od idiotów. Wprawdzie oschły
dajmonion wręcz pytał go, jak wyobraża sobie wyjęcie dziewczyny
z grupy osłupiałych znajomych i zaproponowanie jej... właśnie:
czego, aby zmieścić się w paru godzinach przed odjazdem do Warszawy,
ale głosik wewnętrznego filistra był cieńszy od pisku,
a wyobraźnia zapalona blaskiem oczu Doroty buchała coraz bardziej
niezwykłymi projektami, które nie zrealizowane z sykiem gasły
na mokrym bruku coraz bliżej mieszkania Turka. Przecież mógł
zaproponować jej wspólny wyjazd. Ta możliwość oszołomiła go do
tego stopnia, że ucichł nawet przerażony dajmonion, który wcześniej
próbował zapytać, w jaki sposób udałoby mu się tego dokonać.
Beneksnuł marzenia o podróży,okrajobrazach odbitych w oczach Doroty,
nurzał się w nich, aby potem wyobraźniąnurzać się już nie tylko w nich, ale
Turek i matryce odciągnęły go od precyzyjniejszychprzedstawień.
Potem była pasja negocjacji iwydawania„Niepokornych”, którzy podbić
mieli nowy czas, a później gorączka wyborów i ich następstw,gorączka,która spopieliła
„Niepokornych” –a obraz Doroty z „Casablanki” zaczął blaknąć.
Wprawdzie przyśniła się Benkowi kilka razy i myślał nawet, jak
mógłby zdobyć jej telefon, ale przeszkody, które piętrzył przed nim
jego małostkowy stróż, wydawały się nie do pokonania.Pytanie
Jerzyka, który z pewnością znał numer Doroty, jak chybawszystkie inne
w mieście, było równoznaczne z ogłoszeniem tego publicznie, zresztą
nawet zdobycie telefonu nie rozstrzygało niczego. W domu czaił
się tajemniczy mąż.
Benekbeształ siebie zabrak reakcji na jej gest, który mógł być zaproszeniem.Widział jej błyszczące oczy.Wściekał sięna niedostatek refleksu. Kształtna sylwetka oddalała się, a onuświadamiał sobie, że szansa, jeśli była,to właśnie zniknęła.
Widok kobiety zaszybą płynnie omijającej niezdarne poruszenia przechodniów
ijejtwarzy uśmiechającej się domyśli, które na zawsze pozostaną
dla niego tajemnicą,coraz częściej stawał się dla Benka nieomal bolesny. Głosik
dajmoniona sączył wewnątrz jego ucha sugestie, że to nie niezgulstwo,
ale dojrzałość, wiedza, że nieograniczone możliwości skończyły
się, jeśli kiedykolwiek były czymś więcej niż młodzieńczymi
egzaltacjami, a przestrzeń jego wyborów skurczyła się do ścian
jego mieszkania. Prawie znienawiścią myślał wtedy o Halinie, ale
były to tylko momenty. Okrywał go szary pył rezygnacji. Namiętność wypaliła się. Trzeba zadowolić
się chwilami czułości. Czasami tylko, choć coraz rzadziej,
gapiąc się na kobiety za oknem kawiarni, pytał swojego dajmoniona,
czy ma to być już koniec? Czy jego życie zredukuje się do dwudziestominutowego
spaceru między lokalem „Przeglądu”, który
nie zmieni się już nigdy, a jego dwupokojowym mieszkankiem,
w którym zmieniać się będą obok niego jedynie Halina i Aldonka?
Czy w jego niespełna trzydziestoletnim życiu nie wydarzy się
już nicnowego? Milczenie dajmoniona, nieprzyjemnie zrzędliwego
w innych sytuacjach, Benek mógł uznać za potwierdzenie.
W „Lotosie” Dorota patrzyła na niego tak jakrok wcześniej.Właściwie
to ona zaprowadziła go do kawiarni. Mówiła i Benek nie musiał
rozumieć jej słów, bo to, co ważne,mieściło się w jej spojrzeniu,
które nawet na moment nieodrywało się od niego.
– ...ale dla dziennikarki prasowej bez nazwiskajeszcze... bo
przecież wiesz, lepiej niż ja, że to nie projekty na papierze są ważne,
ale osobowość, a ja przekonana jestem, przepraszam, może
zabrzmi to nieskromnie, jestemprzekonana, że mam możliwości,
tylko kto da mi tę moją szansę...
– Pewnie wiesz, że ja z telewizją nie mam nic wspólnego...—Benek
zorientował się, że musi coś odpowiedzieć i rozpaczliwie zastanawiał
się, co mógłby zrobić.
– Ależ redaktorze... Człowiek z „Przeglądu”? Przecież z wami
konsultuje się cały rząd, nie mówiąc już o telewizji...
– Rzeczywiście, znam prezesa, ale to, jakby to po wiedzieć, zbyt
duży dystans, nie chcę, żebyś mnie źle zrozumiała, trudno, aby on
interweniował, trudno, żebym ja interweniował u niego...
– Skurwiel! – Jerzyk pieklił się. – Stanowiska ma obsadzone
fachowcami i trudno, żeby ich zwalniał, aby przyjąć znajomego.
Tak mi odpowiedział! Wiesz, przyjął mnie. Koleżeński, jak zawsze,
nawet kielicha wyciągnął, tylko po jaki chuj?! Mówi mi,
że nie mam doświadczenia telewizyjnego! To kto je ma poza tymi
jego ubekami? Profesjonaliści od obciągania sekretarzom! Przecież
sprawdzam się w radiu! To naturalna droga. Ale on o tym nie chce
wiedzieć. Odpierdoliło mu. Odpierdoliło im wszystkim!
Porażka, o której Jerzyk opowiadał jakiś tydzieńwcześniej,
rozsierdziła go wyjątkowo. Voice of America zaczął go męczyć,
tak mówił, może nie szło mu najlepiej — Benek zorientował się,
że od jakiegoś czasu oświadczenia Jerzykazacząłtraktować wyłącznie jako
autoprezentację, która, oczywiście,mogłanawet zgadzać się zprawdą. Przypadkiem.
– No cóż, muszę już iść. –Powiedziała Dorota,wykonując gest,
jakby miała podnieść się z krzesła.
– Poczekaj! Spróbuję. Zrobię, co będę mógł. –Niespodziewanie
dla siebie samego Benek położył rękę na jej palcach.Były zimne
i spokojne. Dorota nie zabrała dłoni.
– Ja jednak już muszę iść. –Powtórzyła nieomalpieszczotliwie,
nachylając się nieco ku niemu.
– To spotkajmy się. –Wykrztusił Benek.
– Oczywiście. Tyle rzeczy chciałabym się od ciebie dowiedzieć...
Za oknem „Lotosu” przeszło dwóch ubranych na czarno
mężczyznz ramionami przepasanymi napisem „Virtus”.
Po odejściu Wujcika Benek przestał lubić przychodzić do
„Przeglądu”. Skończyły się przyjacielskie spotkania młodych redaktorów.
Może zresztą odbywałysię – bez Benka. Oprócz
przynoszenia swoich tekstów niebardzo wiedział, co ma tu do
roboty.
Pewnego dnia niespodziewanie Halina wybuchnęła:
– Właściwie co ty sobie wyobrażasz!? Nawet tych groszy z „Przeglądu”
przynosisz nie więcej niż połowę. Drugą połowę wydajesz
na piwko. Oczywiście integracyjne. Rozmawiałam z żoną Mietka.
Pensja z „Przeglądu” to ułamek jego zarobków. Tak jest z wszystkimi.
Czy zdajesz sobie sprawę, że od pewnego czasu ja nie tylko
zajmuję się wszystkim, ale jeszcze nas utrzymuję? A twoje
towarzyskieżycie zaczyna nabierać rumieńców!
Na gniew Haliny z pewnością wpływ miała jej sytuacja w pracy.
Wspominała mu o swoim konflikcie z Solidarnością,
ale nie wyraził chyba wystarczającego zainteresowania, bo urwała
i nie wyjaśniłasprawy do końca. Był to, jak to ujęła, „bunt
trzeciego garnituru”. Benek domyślał się o co chodzi. W redakcji
mówili o tym jako dużo szerszym zjawisku. Śliwiński zauważał, że
po twierdza tointerpretacje redaktora Michała z „Gazety”. Czy jednak
tylko tasprawa wpłynęła na humor jego żony?
Spotykał się z Dorotą co kilka dni.
Wybierała popołudniowe godziny. Rozmawiali.Patrzył na nią.
Dotykał jej rąk, czasmi ramion. Gdyodprowadzał ją przez park,
wymknęła się próbie jego niezdarnych objęć. Czuł, że atmosfera
między nimigęstnieje. Już kilka razy usiłował umówić się z nią
wieczorem. Nie miała czasu.
Dni Benka pełne były Doroty, nawet bardziej, kiedy się nie
spotykali. Zauważył, że wszystkie inne sprawy przestają go interesować,
ażona drażni.Uspokajał się zresztątylko kiedy spotykał Dorotę. Od jakiegoś czasu wiedział jednak, żeich znajomość powinna wejść w nowe stadium.
– Wyjedźmy na kilka dni. –Wyrzucił z siebie wreszcie proszącym
tonem
– Gdzie?
– Gdziekolwiek. Choćby do Warszawy.
– A co, chcesz mnie tam komuś przedstawić? –Roześmiała się.
Przypomniał sobie wymianę zdań z Gosztyłą.
– Znam kogoś bardzo utalentowanego, kto rzeczywiście mógłby
przydać się w telewizji. –Zmienionym głosem gadał z wysiłkiem
Benek. Jurek spojrzał na niego znad okularów
– Przecież chyba nie chcesz, abym się zwracał z tym do prezesa?!
Pogoniłby mnie od razu. I słusznie! A w telewizji nie znam nikogo.
– Nieee. Po prostumoglibyśmy tam wyjechać.
– A co to, nagle wycieczki krajoznawcze doWarszawy chcesz
urządzać? Nieładne miasto.
Nie dała mu swojego telefonu. – Chcesz pogawędzić z moim
mężem? Ja nie pytam o twójnumer.
Benek zaczął się niepokoić, że Dorota po prostu nie przyjdzie
na któreś spotkanie.
I tak się stało.
Książka możliwa do zakupienia w księgarni internetowej Wydawnictwa M