B.Wildstein B.Wildstein
703
BLOG

Fragment 6 - opowiadanie z tomu „Przyszłość z o.o"

B.Wildstein B.Wildstein Polityka Obserwuj notkę 4

Czekał godzinę po umówionym terminie.Upływający czas żłobił

w nim coraz głębsze stróżki. Postacie w kawiarni przypominającej

akwarium poruszały się jak w lepkiej cieczy. Za oknem znowu

spacerowali mężczyźni w czerni z opaskami na ramionach. Klienci

kawiarni,przechodnie za oknem przyglądali się Benkowi. Porozumiewali

się kpiącymi spojrzeniami, wskazując na niegoskinięciami głowy.

Wyjątek stanowiły zajęte sobą pary. Wpatrywały się tylko w siebie.

W uśmiechach, drobnychgestach zakrzywiały wokół siebie

przestrzeń,zamykały ją tylko dla siebie. Niekiedy

w te mikroświaty wdzierała się burza. Jedno podrywało się i wybiegało,

gwałtownie targając oplątujące ich nitki powietrza.

Kiedy wreszcie Benek oderwał się od stolika, miał wrażenie,

że pogrążony jest w syropie i za każdym krokiem odrywać musi

jego słodkie skrzepy. Wchodził do kolejnej knajpy, gdzie wypijał

drinka, oglądając pantomimy zauroczenia, zazdrości i rozstania

zajętych sobą par. Kiedy wszedł do „Deja vu”, zorientował

się, że nie ma już pieniędzy. Na szczęście od baru machał

mu Jerzyk. Przyjaciel był w dobrym humorze.

– Zdaje się, że wreszcie porządnie stanę na nogach. Oświadczył,

zamawiając mu wódkę z sokiem grejpfrutowym. – Dosyć już

tego biedowania!

Przenosili się jeszcze w parę miejsc.

Następnego, pustynnego dnia gniewu, Benek niewiele mógł sobie przypomnieć

z opowieści Jerzyka. Nachylona twarz przyjaciela, z której alkohol spłukał ironię. Słowa rozsypują się i jak refrenpowracaw nich odmieniana przez wszystkie przypadki „przyjaźń”. Przez

ból głowy Benek przy pomina sobie pęczniejące w nich zarzuty

podkreślane oświadczeniem, że Jerzyk o przyjaźni niezapomina idlatego jegosukces okaże się

także sukcesem jego przyjaciela.

Benek usiłował się tłumaczyć. Brnął przez wysypiska słów i niemoc

języka. Gubił wątki i nie wiedział, czy jest w stanie wytłumaczyć

coś choćby sobie samemu. Dorota przyglądała się mu z ironicznym

uśmieszkiem Jerzyka. Benek zrezygnował.Na oślep objął przyjaciela – Wiesz, chyba się zakochałem. Zdaje się, żepowiedziałwłaśnietak.

– To twój wieczny problem. Za łatwo sięzakochujesz – Jerzyk

poklepał go po ciemieniu.

Tyle udało sięBenkowi wydobyć z odmętów nieprzejrzystej pamięci, gdy obudz się po raz drugi i usiłował zwlec z łóżka. Po razpierwszy obudziła go Halina, która próbowała doprowadzić do ładu Aldonkę.

Szarpała go chyba dość długo, zanim otworzył oczy.

– Jeszcze raz i możesz szukać sobie innego mieszkania! Zapamiętaj!

Rzuciła mu prosto w jeszcze pijaną twarz.

Decyzję o definitywnym zamknięciu sprawyDoroty, czego tak

natrętnie domagał się dajmonion, podjąć było o tyle łatwiej, że

choćBenek szukał jej po mieście wmawiając sobie, żewłóczy się bez celu, nieznajdował jejw żadnym z miejsc, gdzie mogłaby trafić.

Zmianamaterialnego statusu przychodziła trudniej.

Zresztą i Dorota mimo wysiłków dajmoniona niedawała mu spokoju.

Co jakiś czas uśmiechała się do niego z tłumu, a kiedy wreszcie

dopadał jej zdyszany, chowała się za obcą, zdziwioną twarzą. Śniła

mu się. Wabiła go z odległych miejsc, do których nie mógł dotrzeć.

W środku rozmowy z dowolną osobąpowodowała, że zapominał, o czym i z kim

mówi. Szary filtr jej nieobecności odbierał światu intensywność.

Wiosna była już gęsta i gwałtowna. Krajem wstrząsała „wojna

na górze” i zbliżające się wybory. „Przegląd” zmagał się z nieodpowiedzialnym

populizmem i Benek brał udział w tych zmaganiach.

Nie potrafił jednak wyzwolić w sobie dawnego entuzjazmu. Rozumiał

odpowiedzialność, któraspoczywała na nim. Gdy jednak znaczącą

część swojej pensji wydał na worek ziemiaków, determinacja

pozwoliła mu poruszyć ten problem na redakcyjnym zebraniu.

Zebrani przestali szeptać i przeglądać wydruki. Spojrzenia,

które opadły go, stanowiły mieszankę niesmaku i uznania.

– W „Przeglądzie” nie pracuje się dla pieniędzy. Oświadczył

zdecydowanie Wronicz.

– Pewnie, bo to co się dostaje, trudno uznać zapieniądze

Burknął Benek, którego determinacjaprzerodziła się w desperację.

Wszystkie dotychczasowe próby drukowania gdzie indziej spaliły

na panewce.

„Republika” otworzyła dyskusję, którązainicjował obszerny

tekst Jerzyka. Przyjaciel Benka pisał, że nie należy obrażać się

na rzeczywistość. Jeśli większość dawnych opozycjonistów nie

sprawdza się na wolnym rynku, a dawni aparatczycy potrafią sobie

na nim do skonale radzić, to trzeba przyjąć ten fakt iwyciągnąć z niego wnioski. Koledzy z „Przeglądu” krzywili się nieco.

– Ma rację – orzekł Mietek przy potakującychpomrukach

reszty młodego zespołu. – Ale nie ma stylu.

Benek nie wiedział, co sądzić.

Do „Przeglądu” przyjechał redaktor Michał. Z drugiego pokoju

Benek obserwował zarys jego ramienia i głowy w gabineciku

naczelnego. Z obramowania niedomkniętych drzwi i sylwetki

Michała wychylała się rozpromieniona twarz Wronicza, który co

chwila poklepywał swojego gościa po ramieniu, jakby chciał się

upewnić, że ten siedzi przed nim naprawdę.

Redaktor Michał tłumaczył redaktorom „Przeglądu” kulisy

„wojny na górze”. – Cielec to małpa, której dano do zabawy brzytwę

Podsumował.

Sala „Casablanki” wynajęta, aby świętowaćzarówno przybycie

Michała, jak i urodziny Kaczorowskiego, wschodzącej gwiazdy

Sejmu, jak myślała o nim spora grupa mieszkańców Uznania, położona

była nieco na uboczu.Miejsce przy barzebyło optymalne. Co chwila ktoś ze znajomych proponował kolejkę. Benek zauważył, że wydawałoby się bezładneporuszenia

zebranych układają się w koncentrycznie obracające się kręgi.

Gdzieś pośrodku, wprawiając wszystko w ruch, sytuował się

redaktor Michał. Wokół niego wirowały kręgi mniejsze. Przez moment

zdawało się, że autonomicznie, w pewnej odległości, obraca

się układKaczorowskiego. Gdy jednak ciśnienie zbliżyło do siebie

obie konstelacje, przemożna siła przyciągania porwała mniejszy

zbiór i wprawiła go w ten sam ruch względem centrum, wyrywając

zeń co chwila kolejne postacie i włączając w bezpośrednie obroty

dookoła redaktora Michała.

Wszystko jest doskonałym kręgiem, a możenależałoby powiedzieć

elipsą, albo jeszcze lepiej spiralą, mówił do siebie prawie na

głos Benek.Spiralny ruch rzutowany na płaszczyznę knajpy, świat

ładu, w którym uczestniczymy nie rozumiejąc go. Podśpiewywał

coraz bardziej rozbawiony, orientując się, że i jego porywają trajektorie

zebranych tu, obracają nim w tanecznych korowodach

niezależnie od jego woli i już tańczy, wiruje w zmieniających

się parach, w układach, orszakach i szpalerach, wymieniając

płynne gesty i ukłony, obracając się wokół centralnych

postaci sali.

– Czy ja muszę być dziennikarzem? –Zapytał go Piotr Wujcik,

z którym Benek zderzył się niespodziewanie, myląc krok.

– Wiesz, tyle razy chciałem... –Zaczął nieskładnie Benek, aby

potem kontynuować już pewniej. – Niepotrzebnie się tak uniosłeś.

Nie musiałeś odchodzić. Nawet Mietek...

– Nie mów mi o tym skurwielu – warknął Piotr.

– Ale on tłumaczył, że niepotrzebnie z tym Kościołem...

– Tylko, że w przeddzień on podsunął mi to jako najważniejszą

sprawę. Nie ma co gadać, wystawił mnie, ale i tak nie został zastępcą,

stary nie taki głupi... Nie chcę o tym mówić! Bo czy ja naprawdę

mam coś do po wiedzenia jako dziennikarz? Chwilami zdaje się mi,

że to inni poddają mi myśli, a ja je tylko odtwarzam. Wiesz, sadzę

teraz drzewa... Musisz mnie odwiedzić, nieodzywacie się do mnie,

a ja bym pokazał ci drzewa. Gdyby nie Ala, ciepnąłbym tym dziennikarzeniem,

ale ona chce... Kiedy ostatni raz oglądałeś drzewa?

Piotr oparł się o ramię Benka, nie wiadomo: rzucony poruszeniem

serca czy tłumu, z którego wyłoniła się nie spodziewanie

Ala i chwytając go pod rękę, a drugą machając Benkowi, porwała

męża w ciemny odmęt ludzki.

Również Benek odnalazł się blisko centrum, w którym trwała

postać Michała i zorientował się, że tym razem to naprawdę

Dorota stoi blisko i patrzy swoimi rozjarzonymi oczyma prosto

w twarz redaktora.

– Puść! Syknęła, kiedy Benek przepchnął się do środka i chwycił

ją za nadgarstki.

– Wiesz, przepraszam cię. Powiedziała miękko, kiedy udało

się jej już uwolnić ręce. Uśmiechała się i masowała przeguby. – Nie

wiedziałam, jak cię uprzedzić, a nie mogłam przyjść. Chyba zresztą

nic takiego się nie stało. Prawda?

– Ona teraz prowadza się z Bogdanem. Usłyszał Benek w uchu

syk Jerzyka. Odwrócił się i zobaczył twarz przyjaciela skrzywioną

w złośliwym uśmiechu.

– Wiesz, Bogdan załapał się w tutejszej telewizji i załatwił jej

program literacki. He, he, literacki. Powtórzył ubawiony Jerzyk,

nie spuszczając oczu z Benka. – A ona się tak gapi w Michała, że

zauważył, o... i zagaduje do niej; zobacz, jaki Bogdan zaniepokojony,

bo Michał umie takie sprawy załatwiać.

– A... a mąż? – wyksztusił Benek.

– Co mąż?

– Przecież mówisz, że Dorota i Bogdan, a ona przecież ma

męża...

– A, o to... To rzeczywiście tajemnica. Jakby nieinteresował

się tym, co ona robi. A zauważyłeś, jak im dopierdoliłem w „Republice”?!

Nieźle, prawda! – wyrzucił z dumą Jerzyk.

 

Książka możliwa do zakupienia w księgarni internetowej Wydawnictwa M

B.Wildstein
O mnie B.Wildstein

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka