Czekał godzinę po umówionym terminie.Upływający czas żłobił
w nim coraz głębsze stróżki. Postacie w kawiarni przypominającej
akwarium poruszały się jak w lepkiej cieczy. Za oknem znowu
spacerowali mężczyźni w czerni z opaskami na ramionach. Klienci
kawiarni,przechodnie za oknem przyglądali się Benkowi. Porozumiewali
się kpiącymi spojrzeniami, wskazując na niegoskinięciami głowy.
Wyjątek stanowiły zajęte sobą pary. Wpatrywały się tylko w siebie.
W uśmiechach, drobnychgestach zakrzywiały wokół siebie
przestrzeń,zamykały ją tylko dla siebie. Niekiedy
w te mikroświaty wdzierała się burza. Jedno podrywało się i wybiegało,
gwałtownie targając oplątujące ich nitki powietrza.
Kiedy wreszcie Benek oderwał się od stolika, miał wrażenie,
że pogrążony jest w syropie i za każdym krokiem odrywać musi
jego słodkie skrzepy. Wchodził do kolejnej knajpy, gdzie wypijał
drinka, oglądając pantomimy zauroczenia, zazdrości i rozstania
zajętych sobą par. Kiedy wszedł do „Deja vu”, zorientował
się, że nie ma już pieniędzy. Na szczęście od baru machał
mu Jerzyk. Przyjaciel był w dobrym humorze.
– Zdaje się, że wreszcie porządnie stanę na nogach. –Oświadczył,
zamawiając mu wódkę z sokiem grejpfrutowym. – Dosyć już
tego biedowania!
Przenosili się jeszcze w parę miejsc.
Następnego, pustynnego dnia gniewu, Benek niewiele mógł sobie przypomnieć
z opowieści Jerzyka. Nachylona twarz przyjaciela, z której alkohol spłukał ironię. Słowa rozsypują się i jak refrenpowracaw nich odmieniana przez wszystkie przypadki „przyjaźń”. Przez
ból głowy Benek przy pomina sobie pęczniejące w nich zarzuty
podkreślane oświadczeniem, że Jerzyk o przyjaźni niezapomina idlatego jegosukces okaże się
także sukcesem jego przyjaciela.
Benek usiłował się tłumaczyć. Brnął przez wysypiska słów i niemoc
języka. Gubił wątki i nie wiedział, czy jest w stanie wytłumaczyć
coś choćby sobie samemu. Dorota przyglądała się mu z ironicznym
uśmieszkiem Jerzyka. Benek zrezygnował.Na oślep objął przyjaciela – Wiesz, chyba się zakochałem. – Zdaje się, żepowiedziałwłaśnietak.
– To twój wieczny problem. Za łatwo sięzakochujesz – Jerzyk
poklepał go po ciemieniu.
Tyle udało sięBenkowi wydobyć z odmętów nieprzejrzystej pamięci, gdy obudził się po raz drugi i usiłował zwlec z łóżka. Po razpierwszy obudziła go Halina, która próbowała doprowadzić do ładu Aldonkę.
Szarpała go chyba dość długo, zanim otworzył oczy.
– Jeszcze raz i możesz szukać sobie innego mieszkania! Zapamiętaj!
–Rzuciła mu prosto w jeszcze pijaną twarz.
Decyzję o definitywnym zamknięciu sprawyDoroty, czego tak
natrętnie domagał się dajmonion, podjąć było o tyle łatwiej, że
choćBenek szukał jej po mieście wmawiając sobie, żewłóczy się bez celu, nieznajdował jejw żadnym z miejsc, gdzie mogłaby trafić.
Zmianamaterialnego statusu przychodziła trudniej.
Zresztą i Dorota mimo wysiłków dajmoniona niedawała mu spokoju.
Co jakiś czas uśmiechała się do niego z tłumu, a kiedy wreszcie
dopadał jej zdyszany, chowała się za obcą, zdziwioną twarzą. Śniła
mu się. Wabiła go z odległych miejsc, do których nie mógł dotrzeć.
W środku rozmowy z dowolną osobąpowodowała, że zapominał, o czym i z kim
mówi. Szary filtr jej nieobecności odbierał światu intensywność.
Wiosna była już gęsta i gwałtowna. Krajem wstrząsała „wojna
na górze” i zbliżające się wybory. „Przegląd” zmagał się z nieodpowiedzialnym
populizmem i Benek brał udział w tych zmaganiach.
Nie potrafił jednak wyzwolić w sobie dawnego entuzjazmu. Rozumiał
odpowiedzialność, któraspoczywała na nim. Gdy jednak znaczącą
część swojej pensji wydał na worek ziemiaków, determinacja
pozwoliła mu poruszyć ten problem na redakcyjnym zebraniu.
Zebrani przestali szeptać i przeglądać wydruki. Spojrzenia,
które opadły go, stanowiły mieszankę niesmaku i uznania.
– W „Przeglądzie” nie pracuje się dla pieniędzy. –Oświadczył
zdecydowanie Wronicz.
– Pewnie, bo to co się dostaje, trudno uznać zapieniądze –
Burknął Benek, którego determinacjaprzerodziła się w desperację.
Wszystkie dotychczasowe próby drukowania gdzie indziej spaliły
na panewce.
„Republika” otworzyła dyskusję, którązainicjował obszerny
tekst Jerzyka. Przyjaciel Benka pisał, że nie należy obrażać się
na rzeczywistość. Jeśli większość dawnych opozycjonistów nie
sprawdza się na wolnym rynku, a dawni aparatczycy potrafią sobie
na nim do skonale radzić, to trzeba przyjąć ten fakt iwyciągnąć z niego wnioski. Koledzy z „Przeglądu” krzywili się nieco.
– Ma rację – orzekł Mietek przy potakującychpomrukach
reszty młodego zespołu. – Ale nie ma stylu.
Benek nie wiedział, co sądzić.
Do „Przeglądu” przyjechał redaktor Michał. Z drugiego pokoju
Benek obserwował zarys jego ramienia i głowy w gabineciku
naczelnego. Z obramowania niedomkniętych drzwi i sylwetki
Michała wychylała się rozpromieniona twarz Wronicza, który co
chwila poklepywał swojego gościa po ramieniu, jakby chciał się
upewnić, że ten siedzi przed nim naprawdę.
Redaktor Michał tłumaczył redaktorom „Przeglądu” kulisy
„wojny na górze”. – Cielec to małpa, której dano do zabawy brzytwę
–Podsumował.
Sala „Casablanki” wynajęta, aby świętowaćzarówno przybycie
Michała, jak i urodziny Kaczorowskiego, wschodzącej gwiazdy
Sejmu, jak myślała o nim spora grupa mieszkańców Uznania, położona
była nieco na uboczu.Miejsce przy barzebyło optymalne. Co chwila ktoś ze znajomych proponował kolejkę. Benek zauważył, że wydawałoby się bezładneporuszenia
zebranych układają się w koncentrycznie obracające się kręgi.
Gdzieś pośrodku, wprawiając wszystko w ruch, sytuował się
redaktor Michał. Wokół niego wirowały kręgi mniejsze. Przez moment
zdawało się, że autonomicznie, w pewnej odległości, obraca
się układKaczorowskiego. Gdy jednak ciśnienie zbliżyło do siebie
obie konstelacje, przemożna siła przyciągania porwała mniejszy
zbiór i wprawiła go w ten sam ruch względem centrum, wyrywając
zeń co chwila kolejne postacie i włączając w bezpośrednie obroty
dookoła redaktora Michała.
Wszystko jest doskonałym kręgiem, a możenależałoby powiedzieć
elipsą, albo jeszcze lepiej spiralą, mówił do siebie prawie na
głos Benek.—Spiralny ruch rzutowany na płaszczyznę knajpy, świat
ładu, w którym uczestniczymy nie rozumiejąc go. –Podśpiewywał
coraz bardziej rozbawiony, orientując się, że i jego porywają trajektorie
zebranych tu, obracają nim w tanecznych korowodach
niezależnie od jego woli i już tańczy, wiruje w zmieniających
się parach, w układach, orszakach i szpalerach, wymieniając
płynne gesty i ukłony, obracając się wokół centralnych
postaci sali.
– Czy ja muszę być dziennikarzem? –Zapytał go Piotr Wujcik,
z którym Benek zderzył się niespodziewanie, myląc krok.
– Wiesz, tyle razy chciałem... –Zaczął nieskładnie Benek, aby
potem kontynuować już pewniej. – Niepotrzebnie się tak uniosłeś.
Nie musiałeś odchodzić. Nawet Mietek...
– Nie mów mi o tym skurwielu – warknął Piotr.
– Ale on tłumaczył, że niepotrzebnie z tym Kościołem...
– Tylko, że w przeddzień on podsunął mi to jako najważniejszą
sprawę. Nie ma co gadać, wystawił mnie, ale i tak nie został zastępcą,
stary nie taki głupi... Nie chcę o tym mówić! Bo czy ja naprawdę
mam coś do po wiedzenia jako dziennikarz? Chwilami zdaje się mi,
że to inni poddają mi myśli, a ja je tylko odtwarzam. Wiesz, sadzę
teraz drzewa... Musisz mnie odwiedzić, nieodzywacie się do mnie,
a ja bym pokazał ci drzewa. Gdyby nie Ala, ciepnąłbym tym dziennikarzeniem,
ale ona chce... Kiedy ostatni raz oglądałeś drzewa?
Piotr oparł się o ramię Benka, nie wiadomo: rzucony poruszeniem
serca czy tłumu, z którego wyłoniła się nie spodziewanie
Ala i chwytając go pod rękę, a drugą machając Benkowi, porwała
męża w ciemny odmęt ludzki.
Również Benek odnalazł się blisko centrum, w którym trwała
postać Michała i zorientował się, że tym razem to naprawdę
Dorota stoi blisko i patrzy swoimi rozjarzonymi oczyma prosto
w twarz redaktora.
– Puść! –Syknęła, kiedy Benek przepchnął się do środka i chwycił
ją za nadgarstki.
– Wiesz, przepraszam cię. –Powiedziała miękko, kiedy udało
się jej już uwolnić ręce. Uśmiechała się i masowała przeguby. – Nie
wiedziałam, jak cię uprzedzić, a nie mogłam przyjść. Chyba zresztą
nic takiego się nie stało. Prawda?
– Ona teraz prowadza się z Bogdanem. –Usłyszał Benek w uchu
syk Jerzyka. Odwrócił się i zobaczył twarz przyjaciela skrzywioną
w złośliwym uśmiechu.
– Wiesz, Bogdan załapał się w tutejszej telewizji i załatwił jej
program literacki. He, he, literacki. –Powtórzył ubawiony Jerzyk,
nie spuszczając oczu z Benka. – A ona się tak gapi w Michała, że
zauważył, o... i zagaduje do niej; zobacz, jaki Bogdan zaniepokojony,
bo Michał umie takie sprawy załatwiać.
– A... a mąż? – wyksztusił Benek.
– Co mąż?
– Przecież mówisz, że Dorota i Bogdan, a ona przecież ma
męża...
– A, o to... To rzeczywiście tajemnica. Jakby nieinteresował
się tym, co ona robi. A zauważyłeś, jak im dopierdoliłem w „Republice”?!
Nieźle, prawda! – wyrzucił z dumą Jerzyk.
Książka możliwa do zakupienia w księgarni internetowej Wydawnictwa M
Komentarze