B.Wildstein B.Wildstein
473
BLOG

Fragment 12 - opowiadanie z tomu „Przyszłość z o.o"

B.Wildstein B.Wildstein Polityka Obserwuj notkę 4

Benek wpatrywał się w pienisto-białe pośladki śpiącej Doroty.

Spoglądał potem sceptycznie na swój zmęczony członek i rozważał

dylemat pragnień imożliwości. Pieścił zagubione we śnie ciało

Doroty, tulił się do niej, wsuwał palce między pośladki i uda, tam

gdzie chciałby zagłębić się znowu i pozostać na zawsze. Minione

trzy godziny, które przy pracowitym udziale dziewczyny, spędził

na penetrowaniu jej ciała, choćwyczerpały go fizycznie, wydawały

się mu nieledwie preludium, zapowiedzią tego, czym winno być ich

prawdziwe zbliżenie. Organizm odmawiał jednak dalszej współpracy

i Benek mógł tylko usprawiedliwić go tym, że ona zasnęła pierwsza

i że to dopiero pierwsza ich noc, po której przyjść powinno

jeszcze tyle następnych. A przecież nic nie uspokajało ducha jego

pragnień, któremarzyły o spełnieniu w niekończącym się teraz.

Do Warszawy przyjechali przed południem, aby spotkać się

z Potrzebą, szefem publicystyki kulturalnej programu pierwszego.

Benek umówił się z nim tydzieńwcześniej. Zaprosił Potrzebę do

biura Virtusa, nie informując o celu spotkania, a redaktor telewizyjny

zaakceptował je bez żadnych wstępnych warunków.

Wstępu do tego typu spotkań Benek nauczył się już dobrze.

Było w nim o nadużywaniu cennego czasu redaktora oraz o konieczności

bliższej współpracy między reprezentowanymi przez

nich instytucjami. Potrzeba, który nie dał nawet poznać po sobie,

jakie wrażenie robią na nim luksusowe biura nad Warszawą,

zgodnie z oczekiwaniami gospodarza rewanżował się deklaracjami

o niewątpliwej satysfakcji, jakiej dostarczy mu spotkanie z tak

znamienitym przedstawicielem polskiego biznesu i kultury w jednej

osobie. Po czym Benek zapytał, czy Potrzeba zgodziłby się przyjrzeć

produkcji pewnej osoby, która w regionalnej telewizji spotyka

się z wielkim uznaniem fachowców i szerokiej publiczności. Osobą

tą była Dorota Wojtasiewicz. Potrzeba zadeklarował, że słyszał już

o jej programach i zastanawiał się nad jej dalsząkarierą, a jeśli ktoś

taki, jak Benek uważa, że warto w mło dziennikarkę inwestować,

Potrzebę niewątpliwie skłoni to do przemyślenia tej sprawy raz

jeszcze. W celu jej sfinalizowania redaktor zaproponował termin

wspólnego spotkania. Tym razem w miejscu neutralnym.

Potrzeba wyrzucał obłe zdania i chłodno przyglądał się Benkowi,

lustrując szybkimi spojrzeniami otoczenie. Benkowi zdawało

się, że uczy się wreszcie tegodrugiego języka, sposobu komunikowania,

który spoza słów wydobywa sugestie, obietnice, czasami

groźby. Może to właśnie jest cywilizacja, sekretny język relacji

ludzkich wskazujący na ich reguły, odsłaniający kolejne warstwy

znaczeń, który coraz dalej i dalej prowadzi wtajemniczonych. Matematyka

kultury, a więc zestaw wzorów, z których uczymy się

korzystać, nie umiejąc ich nawetteoretyzować. Czy to te reguły

budują instytucje i instancje, piętra treści, korytarze interpretacji,

które rozwidlają się w apartamenty możliwości, gdzie odnaleźć

możnasentymentalną dziewczynę i cynicznego wampa, wiernego

przyjaciela i bezwzględnego oszusta czasami w tych samych osobach... Benek szedł korytarzami

słów i spojrzeń. Niewyraźne postacie mijały go z uśmiechami i znikały

za zakrętami, pozostawiając za sobą zapach perfum i szelest

dywanów, które głuszyły stuk obcasów. Jechał ruchomymi schodami,

mijającwystawy i ekrany w szumie głosów w galeriach budowli,

którą wznosił, multipleksu wypełniającego stolicę. Jechał

szklanymi windami w sztolni nieskończonej budowli coraz wyżej,

mijając kolejne uśmiechy i ruchy ust wsłowach, które nie dochodziły

do niego. Buduję cywilizację i cywilizuję się? – zadawał sobie

wstydliwe pytania, a zażenowany dajmonion milczał jak zaklęty.

W neutralnym miejscu, które przyjęło kształt hotelowej restauracji,

gdzie na obiad zaprosił ich Benek, Potrzeba uśmiechając

się, prowadził rozmowę we właściwy sobie sposób. Ustalił termin

kolejnego spotkania z samą Dorotą  nie ma już po co fatygować

osoby tak zajętej jak pan Benedykt a miał to już być termin doprecyzowania

szczegółów nagrania próbnego, tzw pilota. Należy

zresztą zastanowić się nad ostatecznym kształtem całego cyklu,

zdaniem Potrzeby wypadałoby rozszerzyć go na szersze, „cywilizacyjne”

spektrum. Redaktor roześmiał się.

Dorota była rozpromieniona. Po obiedzie i pożegnaniu z Potrzebą

Benek zaprosił ją, aby pokazać biura. Po drodze minęli

Monikę, z którą od powrotu z Mazur Benek wymieniał jedynie

uśmiechy i pozdrowienia.

Potem ruszyli na długi spacer po Warszawie. Przeszli obok

targowiska placu Defilad, pod którym pęczniały już zasiane ziarna

najnowocześniejszego Centrum Europy. Benek gestami dłoni

wznosił je przedzafascynowaną Dorotą i przed sobą. Budowle

rosły coraz bardziej bezkresne i wspaniałe. Ogarniały Pałac Kultury,

pochłaniały przyległe place i ulice, zagarniały i podporządkowywały

sobie kolejne dzielnice.

Przeszli Nowy Świat i Krakowskie Przedmieście, nie dostrzegając

prawie oglądających się za nimi przechodniów. Cel ich niezaplanowanego

spaceru stawał się coraz bardziej oczywisty. Coraz

częściej patrzyli na siebie, dotykali się, a rzeczywistość dookoła

stawała się corazbardziej ciasna, uwierała nieomal. W najnaturalniejszy

więc sposób Benek wynajął pokój w hotelu Europejskim,

gdzie pomaszerowali bez zwłoki. Teraz, mimo niepokornego ducha,

który chciałby podrywać się do nowych uniesień, Benek zasypia

spokojnie, wpatrując się przez zarys ciała Doroty w noc za

oknem, która mruży oczy gwiazd.

 

Książka możliwa do zakupienia w księgarni internetowej Wydawnictwa M

B.Wildstein
O mnie B.Wildstein

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka