Benek wpatrywał się w pienisto-białe pośladki śpiącej Doroty.
Spoglądał potem sceptycznie na swój zmęczony członek i rozważał
dylemat pragnień imożliwości. Pieścił zagubione we śnie ciało
Doroty, tulił się do niej, wsuwał palce między pośladki i uda, tam
gdzie chciałby zagłębić się znowu i pozostać na zawsze. Minione
trzy godziny, które przy pracowitym udziale dziewczyny, spędził
na penetrowaniu jej ciała, choćwyczerpały go fizycznie, wydawały
się mu nieledwie preludium, zapowiedzią tego, czym winno być ich
prawdziwe zbliżenie. Organizm odmawiał jednak dalszej współpracy
i Benek mógł tylko usprawiedliwić go tym, że ona zasnęła pierwsza
i że to dopiero pierwsza ich noc, po której przyjść powinno
jeszcze tyle następnych. A przecież nic nie uspokajało ducha jego
pragnień, któremarzyły o spełnieniu w niekończącym się teraz.
Do Warszawy przyjechali przed południem, aby spotkać się
z Potrzebą, szefem publicystyki kulturalnej programu pierwszego.
Benek umówił się z nim tydzieńwcześniej. Zaprosił Potrzebę do
biura Virtusa, nie informując o celu spotkania, a redaktor telewizyjny
zaakceptował je bez żadnych wstępnych warunków.
Wstępu do tego typu spotkań Benek nauczył się już dobrze.
Było w nim o nadużywaniu cennego czasu redaktora oraz o konieczności
bliższej współpracy między reprezentowanymi przez
nich instytucjami. Potrzeba, który nie dał nawet poznać po sobie,
jakie wrażenie robią na nim luksusowe biura nad Warszawą,
zgodnie z oczekiwaniami gospodarza rewanżował się deklaracjami
o niewątpliwej satysfakcji, jakiej dostarczy mu spotkanie z tak
znamienitym przedstawicielem polskiego biznesu i kultury w jednej
osobie. Po czym Benek zapytał, czy Potrzeba zgodziłby się przyjrzeć
produkcji pewnej osoby, która w regionalnej telewizji spotyka
się z wielkim uznaniem fachowców i szerokiej publiczności. Osobą
tą była Dorota Wojtasiewicz. Potrzeba zadeklarował, że słyszał już
o jej programach i zastanawiał się nad jej dalsząkarierą, a jeśli ktoś
taki, jak Benek uważa, że warto w młodą dziennikarkę inwestować,
Potrzebę niewątpliwie skłoni to do przemyślenia tej sprawy raz
jeszcze. W celu jej sfinalizowania redaktor zaproponował termin
wspólnego spotkania. Tym razem w miejscu neutralnym.
Potrzeba wyrzucał obłe zdania i chłodno przyglądał się Benkowi,
lustrując szybkimi spojrzeniami otoczenie. Benkowi zdawało
się, że uczy się wreszcie tegodrugiego języka, sposobu komunikowania,
który spoza słów wydobywa sugestie, obietnice, czasami
groźby. Może to właśnie jest cywilizacja, sekretny język relacji
ludzkich wskazujący na ich reguły, odsłaniający kolejne warstwy
znaczeń, który coraz dalej i dalej prowadzi wtajemniczonych. Matematyka
kultury, a więc zestaw wzorów, z których uczymy się
korzystać, nie umiejąc ich nawetteoretyzować. Czy to te reguły
budują instytucje i instancje, piętra treści, korytarze interpretacji,
które rozwidlają się w apartamenty możliwości, gdzie odnaleźć
możnasentymentalną dziewczynę i cynicznego wampa, wiernego
przyjaciela i bezwzględnego oszusta czasami w tych samych osobach... Benek szedł korytarzami
słów i spojrzeń. Niewyraźne postacie mijały go z uśmiechami i znikały
za zakrętami, pozostawiając za sobą zapach perfum i szelest
dywanów, które głuszyły stuk obcasów. Jechał ruchomymi schodami,
mijającwystawy i ekrany w szumie głosów w galeriach budowli,
którą wznosił, multipleksu wypełniającego stolicę. Jechał
szklanymi windami w sztolni nieskończonej budowli coraz wyżej,
mijając kolejne uśmiechy i ruchy ust wsłowach, które nie dochodziły
do niego. Buduję cywilizację i cywilizuję się? – zadawał sobie
wstydliwe pytania, a zażenowany dajmonion milczał jak zaklęty.
W neutralnym miejscu, które przyjęło kształt hotelowej restauracji,
gdzie na obiad zaprosił ich Benek, Potrzeba uśmiechając
się, prowadził rozmowę we właściwy sobie sposób. Ustalił termin
kolejnego spotkania z samą Dorotą —nie ma już po co fatygować
osoby tak zajętej jak pan Benedykt — a miał to już być termin doprecyzowania
szczegółów nagrania próbnego, tzw pilota. Należy
zresztą zastanowić się nad ostatecznym kształtem całego cyklu,
zdaniem Potrzeby wypadałoby rozszerzyć go na szersze, „cywilizacyjne”
spektrum. Redaktor roześmiał się.
Dorota była rozpromieniona. Po obiedzie i pożegnaniu z Potrzebą
Benek zaprosił ją, aby pokazać biura. Po drodze minęli
Monikę, z którą od powrotu z Mazur Benek wymieniał jedynie
uśmiechy i pozdrowienia.
Potem ruszyli na długi spacer po Warszawie. Przeszli obok
targowiska placu Defilad, pod którym pęczniały już zasiane ziarna
najnowocześniejszego Centrum Europy. Benek gestami dłoni
wznosił je przedzafascynowaną Dorotą i przed sobą. Budowle
rosły coraz bardziej bezkresne i wspaniałe. Ogarniały Pałac Kultury,
pochłaniały przyległe place i ulice, zagarniały i podporządkowywały
sobie kolejne dzielnice.
Przeszli Nowy Świat i Krakowskie Przedmieście, nie dostrzegając
prawie oglądających się za nimi przechodniów. Cel ich niezaplanowanego
spaceru stawał się coraz bardziej oczywisty. Coraz
częściej patrzyli na siebie, dotykali się, a rzeczywistość dookoła
stawała się corazbardziej ciasna, uwierała nieomal. W najnaturalniejszy
więc sposób Benek wynajął pokój w hotelu Europejskim,
gdzie pomaszerowali bez zwłoki. Teraz, mimo niepokornego ducha,
który chciałby podrywać się do nowych uniesień, Benek zasypia
spokojnie, wpatrując się przez zarys ciała Doroty w noc za
oknem, która mruży oczy gwiazd.
Książka możliwa do zakupienia w księgarni internetowej Wydawnictwa M
Komentarze